poniedziałek, 23 listopada 2009

„Najbardziej wiarygodny jest artysta głodny”

Wiem, miałem pisać o rehabilitacji porekonstrukcyjnej na kolejnym etapie. Wybaczcie. Jest temat ciekawszy! Rehabilitacja może zaczekać. No chyba, że ktoś potrzebuje szybko porady – niech pisze!

Artykuł: „Good news, bad news on ACL reconstruction.” ze strony: http://www.aaos.org/news/aaosnow/apr08/clinical2.asp. (data wejścia 15 listopad 2009 rok).

Autorzy badając pacjentów pooperacyjnych zwracają uwagę na 2 podstawowe rzeczy: pierwsza, bardzo istotna z punktu widzenia prewencji powstania zmian zwyrodnieniowych, to to, że owe zmiany wystąpiły u 81% pacjentów. 62% pacjentów miało zmiany określane jako niewielkie (II stopień), stan 17% osób określono jako zmiany średnie (III stopień), 2% badanych miało duże zmiany zwyrodnieniowe. Autorzy wskazują tutaj również na powiązanie okresu jaki minął od kontuzji do operacji, do wystąpienia zmian zwyrodnieniowych. Lepszymi wynikami legitymują się tutaj osoby, które były operowane w okresie nie dłuższym niż 3 miesiące od urazu.

Drugim, równie ważnym zjawiskiem, na jakie wskazują autorzy, jest to, że stabilność kolana u 57% osób, badana za pomocą protokołu International Knee Documentation Committee (IKDC), jest określana mianem „normalna”. 32% pacjentów określono jako „bliskich normy”, wynikiem „nieprawidłowym” i „dalekim od normy” legitymowało się 10,5%.

Po przeczytaniu tego artykułu, zadałem sobie pytanie: jaki właściwie cel ma wykonanie rekonstrukcji więzadła krzyżowego przedniego? Ma chronić naszą chrząstkę. Ma pozwolić na powrót do pełnej aktywności fizycznej. Zabieg jest swego rodzaju prewencją dla pozostałych stabilizatorów stawu kolanowego, które podczas niewydolności więzadła, mogą ulec przemęczeniu. Będą niewydolne. Czy to wszystko? Być może,na fakt, że zmiany zwyrodnieniowe wystąpiły u tak dużego odsetka badanych ma wpływ wyedukowanie pacjenta, który ową operację przeszedł?

Pewien bardzo popularny lekarz w Krakowie, leczący w swojej prywatnej klinice, biorący za wizytę 150 zybli, w rozmowie „face to face” przyznał, że w jego karierze statystyki operacyjne wyglądają następująco: 3 osoby na 10 do rewizji (ponownej operacji). Naukowo ujmując wspomniał o około 30%. Wynik byłby zgodny z ogólnoświatowym trendem, jeżeli możemy o takim mówić. Ale faktem jest, że w większości publikacji występuje ten margines osób w kategoriach C i D (czyli z wynikiem pooperacyjnym niedostatecznym i złym). Oczywiście biorę tutaj pod uwagę publikacje polskich autorów...

(te darmowe i ogólnie dostępne w Internecie to znikomy odsetek całości! Wkurza mnie to! Badania naukowe są dla wybrańców. Nawet logując się jako pracownik służby zdrowia – należy opłatę uiścić! No cóż – wiedza kosztuje, a ja będę starał się ją Wam przekazywać za darmochę :))

… oraz tych chamerykańskojęzycznych.

(czyli resztę świata publikującą w języku angielskim, który wbrew potocznym osądom, nie jest najpopularniejszy na świecie według badań statystycznych, których – nie umiem przytoczyć na stan obecny)

To co w związku z tym? Endoproteza na starość? Eeeee, nie koniecznie. Nauczmy się latać – nie będziemy obciążać kolan ;D

Ale nie czarujmy się, wyniki odległooperacyjne mówią, że zmiany są! Prof. Jerzy Widuchowski pisze, że pojawiają się już po 4 latach od operacji, jeżeli ktoś miał łąkotkę przyśrodkową „dzióbniętą”. Artykuł powyższy przytoczony też o tym traktuje. Na końcu piszą, że odsetek pojawiających się zmian zwyrodnieniowych w sumie to nie jest do przewidzenia. Przynajmniej ja go tak rozumiem.

Ciekawy post pojawił się kiedyś na portalu znanylekarz.pl. Chodziło o ortopedę z Krakowa. Jeden z piszących, wypowiadając się "fachowo" o lekarzu pisze: ale on jest fajny! Inni lekarze powiedzieli żebym ograniczał do minimum grę w piłkę koszykową i inne takie. A ten jest lekarzem najlepszym na świecie. Powiedział mi, że po tej operacji mogę normalnie funkcjonować i grać w co tylko będę miał ochotę! (oczy-wiście czytelniku drogi – to nie był cytat. To była moja dowolna interpretacja tejże jego wypowiedzi, która to nie podlega dyskusji na tym blogu, ponieważ on jest mój i od interpretowania jestem tutaj ja! ;))

Czy Ci lekarzy byli aż tak okrutni? Otóż NIE !!! Oni działali profilaktycznie, próbowali uniknąć przeciążeń kolana, które prowadzą do późniejszych zmian zwyrodnieniowych. Lekarz działa profilaktycznie mówiąc, że po operacji najlepiej rowerować, chodzić, pływać. Odradza grę na maksa w piłkę nożna itp.

Słuchajmy się lekarzy! Fakt, że powiedział mi, że nie będę grał w piłkę, albo, żebym nie grał już tak jak grałem, nie stawia go w oczach pacjenta jako okrutnego bezmyślnego doktora, który jest starej daty, bo teraz można. Ano można, nie zaprzeczam. Ale wszystko z umiarem.

Pozdrawiam czytelników. Artykuł o rehabilitacji kolejnym etapie się pojawi, później ;)



A jak nie będziecie dbać o swoje kolana, to będa za 40 lat wyglądać tak!!!

sobota, 7 listopada 2009

Rehabilitacj po rekonstrukcji ACL - okres świeżo pooperacyjny

Rehabilitacja po rekonstrukcji więzadła krzyżowego przedniego – etapy według mnie.
W związku z bardzo ciekawymi mailami (opisami przypadków), postanowiłem przybliżyć Państwu krok po kroku rehabilitację po rekonstrukcji ACL. Dlaczego? Ano, dlatego, ponieważ dostaję kilka pytań, co jakiś czas tego typu: czy mogę robić przysiad na jednej nodze w 9. tygodniu po operacji? Inni mogą, mnie nic nie boli. W Internecie znalazłem informację potwierdzającą to postępowanie. Jak Pan myśli?
Mnie się tak pytają. Jak ja odpowiadam? To już wiedzą osoby zainteresowane. Jednym się podoba, inni - nie wiem. Fakt, że kilka osób nie odpowiedziało. A szkoda, dlatego, że wiedząc, czym niezadowoliłem „czytacza”, mógłbym to zmienić na przyszłość. Postarać się dostosować w wypowiedzi.
Wiem, że mój słowotok nie każdemu przypadnie do gustu. Jeżeli tak się stanie – proszę o mail w tej sprawie. Będę starał się zmienić na lepsze
A więc lecimy z rehabilitacją. Zaczynamy od etapu pooperacyjnego wczesnego.


Etap I
Stało się. Mam nowe więzadło krzyżowe przednie. Leże właśnie na szpitalnym łóżku. Głupi Jaś przestaje działać. Każą leżeć na plecach. Nie mogę się podnieś przez jakieś 6-12 godzin. Czucia w nogach nie mam. Ptaka nie czuję, a chciałbym się po nim podrapać. W głowie szumi, mam kroplówkę, z nogi wystaje mi jakaś rurka. Na razie nic nie boli na szczęście. Jak odzyskam czucie i zachce mi się siusiu – będzie kaczucha. Kiedy będę mógł usiąść? Lekarz lub pielęgniarka mi to powie w odpowiedniej porze.
Chcę podnieść głowę, aby spojrzeć w dal. Nie wolno mi! Mówią, że potem będzie mnie bolała głowa. Nie mam wyboru – muszę się dostosować. Trudno. Zaczyna się najgorszy okres leczenia – wyczekiwanie na wyzdrowienie.
Co powinienem teraz zrobić? Rehabilitant mówi mi, że po konsultacji z moim lekarzem ma szczegółowe wytyczne. A więc, powiedział, że rodzaj mojej rehabilitacji będzie zależał od kilku rzeczy:
- zależy od rodzaju mojej operacji. Od tego, czy miałem uszkodzone tylko więzadło, czy też coś więcej. Ja miałem pecha, uszkodziłem też łąkotki. Rehabilitant powiedział, że nie ma się, czym martwić, gdyż wszyscy pacjenci po rekonstrukcji wracają nawet do gry w piłkę.
- ja mam lat 20. Rehabilitant mówi, że to dobrze, gdyż młode organizmy goją się znacznie szybciej. W moim przypadku, może on pozwolić sobie na dużo więcej, niż u na przykład 45 – latka. No, nie ukrywam, mam powód do radości.
- Rehabilitant mówi, że sukces rehabilitacji zależy przede wszystkim od mojej wiedzy na temat mojego urazu i motywacji z tym związanej. Ja nic nie wiem na ten temat, ale on mówi, że w miarę przejścia na kolejne etapy, będzie mnie informował krok po kroku, na czym będą polegały ćwiczenia, o co w nich chodzi, jak mam się zachowywać podczas ich przeprowadzenia.
- mówią mi, że rehabilitacja będzie zależna od tego, z jakiego miejsca miałem pobrany przeszczep. Ja miałem pobrany ze ścięgien mięśni gęsiej stopki. Nie ruszali mojej rzepki.
- rehabilitant powiedział, że dobrze się stało, że rekonstrukcję miałem przeprowadzoną kilka tygodni po urazie, a nie od razu. Podobno lepiej wpływa to na proces gojenia w stawie i przyspiesza zdrowienie. Ale dla równowagi, dobrze jest, że nie musiałem czekać z operacją rok. Wtedy byłoby dużo gorzej.

Ile trwa okres pooperacyjny. A więc w literaturze mówi się o fazie wczesnej pooperacyjnej, która trwa około 14 dni. Mówi się, że trwa ona do momentu ściągnięcia szwów.
Wyróżnia się również fazę przedoperacyjną, która to powinna obejmować wszystkie czynności, które to złagodzą stan mojego kolana i doprowadzą go do najlepszej funkcji. Sprawa ma się tak, że czym lepsza forma przed operacją, tym szybciej się człowiek rehabilituje. Przed operacją powinni nauczyć mnie, jak powinienem się zachowywać, aby nie uszkodzić ponownie mojego kolana. Powinni mi pokazać, na czym polega zabieg i udzielić wszelkich informacji z nim związanych. Powinni odpowiedzieć szczegółowo na wszystkie moje pytania. Tak jednak się nie stało, gdyż nie miałem rehabilitacji przed operacją. NIE WIEDZIAŁEM, ŻE MOGĘ MIEĆ REHABILITACJĘ PRZED ZABIEGIEM. TERAZ JUŻ WIEM I Z DUŻĄ PEWNOŚCIĄ BĘDĘ MÓWIŁ O TYM WSZYSTKIM.
Jak długo będzie trwała rehabilitacja? Kiedy będę grał w piłkę? Kilka miesięcy (nie biorąc pod uwagę metody LARS). Na pewno będzie potrzeba dużo czasu na ćwiczenia samodzielne w domu. Trzeba uwzględnić wizyty regularne u terapeuty. Po co? Czy nie wystarczy mi iść raz na miesiąc do niego? NIE!!! Wpierw powinno się chodzić częściej. Początkowo nawet 3-4 razy w tygodniu. Potem mniej. Kończąc rehabilitację można ograniczyć się do 1 razu na tydzień/dwa tygodnie. Po co mam tak często chodzić? A więc mówią, że postępy są szybkie w leczeniu. Zadaniem terapeuty jest ocena obiektywna stanu mojego kolana. On ma mnie zmierzyć, zważyć i sprawdzić czy się nadaję na kolejną fazę rehabilitacji. Jego pogląd na sprawy rehabilitacyjne jest nierozłączny z metodą usprawniania. Powinienem wiedzieć, że nie powinienem wprowadzać nawet najbardziej prostego ćwiczenia do swojego programu bez konsultacji z moim rehabilitantem.
Więc leże sobie na łóżku. Nogę mam delikatnie uniesioną. Starają się u mnie utrzymać wyprostowane kolano. Mam założony mankiet na nodze, który zawiera zimną wodę. Staram się chłodzić kolano, nie dopuszczając do obrzęku. Chłodzę kolano około 30 minut, co 2 godziny. Kiedy mi spuchnie – natychmiast kładę się i noga na poduszkę. Przykładam zimnego żelka.
Na noc mam założoną ortezę wyprostną kolana. Rehabilitant mówi, że mam ją mieć jakieś sześć tygodni. Czasami boli mnie miejsce, z którego pobrali mi przeszczep. Pani pielęgniarka przynosi mi lód. Masuję sobie obolałe miejsca kostką. To pomaga.
W ten sam dzień, w którym mnie operowali, założyli mi na nogę szynę, która prostuje i zgina mi nogę w kolanie. Mam pamiętać, że warto mieć stopę w niej delikatnie skręconą na zewnątrz. Na szynie ćwiczyć mam 2 x dziennie przez około godzinę. Po ćwiczeniu schładzam nogę. Rehabilitant mówił, że nie mogę ćwiczyć zginania i prostowania poza granicę bólu. Jeżeli mnie boli – mam przerwać ćwiczenie.
W końcu pozwolili mi usiąść na łóżku! I wiecie, co, ledwo się złożyłem a tu już przyszedł rehabilitant i powiedział, że mam wstawać. Myślę sobie: powaliło gościa! Co on wygaduje!?Ale jednak miał rację. Lekarz przyszedł w tym samym czasie i pod jego okiem, pierwszy raz wstałem z łóżka. Było to na następny dzień po operacji. I mało tego. Pozwolili mi wstawać na nogę operowaną! Myślałem, że sobie jaja robią! Ale naprawdę mogłem wstać na nogę chorą. Jednak nie za mocno. Powiedzieli, że jak boli – powinienem przestać. W zamian rehabilitant podstawił mi pod nogę gruby materac i kazał stawać delikatnie i podnosić chorą nogę.
Po ćwiczeniach na szynie, przyszedł do mnie terapeuta i ćwiczył mi nogę biernie. Trwało to około 1 godziny. Po tych ćwiczeniach polecono mi przesuwać rzepkę w prawo i w lewo. Do góry i na dół. Kazano mi to roić jak tylko sobie o tym przypomnę.
Na trzeci dzień ćwiczyłem mięśnia czworogłowego. Najpierw w odpowiedniej pozycji uda – napinałem go i rozluźniałem. Nogę miałem w zgięciu około 300. Wykonywałem serię 15 napięć. W jednej sesji ćwiczyłem4 serię. Podczas napięć mięśnia czworogłowego miałem jednocześnie napinać mięśnie z tyłu uda. Terapeuta nazwał to kokontrakcją i powiedział abym to ćwiczył jak najczęściej, gdyż będzie mi to towarzyszyło przez cały okres rehabilitacji. Mięsień ćwiczyłem raz w wyproście a raz w zgięciu. KOKONTRAKCJĘ najpierw ćwiczyłem na nodze zdrowej, aby dobrze zrozumieć jej mechanizm.
Od czwartej doby po zabiegu polecono mi chodzić minimum 2 godziny dziennie. Oczywiście obciążenie na nogę operowaną miałem dawkować do granicy bólu. Dalej schładzałem nogę. Podczas schładzania polecono mi ją delikatnie uciskać. Dalej masowałem nogę kostką lodu.
Kolejne dni przynosiły coraz to nowe rzeczy. Powiedzieli mi, że do 14 doby powinienem uzyskać pełny wyprost w stawie. Ewentualnie przeprost, jeżeli był taki wcześniej. Warunkiem pełnego prostowania nogi jest minimalny wysięk w stawie. A ja mam dużo szczęścia, ponieważ noga prawie w ogóle mi nie puchnie.
Terapeuta pokazuje mi coraz to nowe ćwiczenia. Unikam jednak ćwiczeń w tak zwanym otwartym łańcuchu kinematycznym. Oznacza to, że nie mogę ćwiczyć kolana, kiedy stopa nogi operowanej nie jest ustabilizowana. Dobre ćwiczenia, to takie, które nie prostują mi kolana całkowicie. Zatrzymuje się w zgięciu około 300. Stopniowo zaczynam wprowadzać rower z wysoko ułożonym siodłem i dobrze ustabilizowaną stopą.
Stosuję już delikatne ćwiczenia rozciągające mięśni łydki. Trochę rozciągam mięśnie przywodzące udo. Dla odmiany bardzo intensywnie ćwiczę mięśnie obręczy kończyny dolnej. Bardzo dużo macham biodrem operowanym. Ćwiczę odwodziciele, przywodziciele, mięśnie pośladkowe.
Resztę czasu poświęciłem na ćwiczenia równoważne na piłce, na macie. Staram się jak najwięcej oszczędzać kolano.
Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Chciałem zacząć ćwiczyć i rozciągać mięśnie z tyłu uda, tam, z skąd pobrali mnie przeszczep, ale terapeuta powiedział, że najlepiej rozpocząć ćwiczenia dopiero około 4 tygodni od zabiegu.
I tyle.

To był plan z perspektywy pacjenta. Etap pierwszy u mnie składa się z 12-14 dni ćwiczeń. Wszystko jest pod kontrolą terapeuty i konsultowane z lekarzem.




Następny wpis będzie przedstawiał etap II – okres, kiedy noga zacznie szybko wracać do formy.

Rehabilitacja po ACL: co? gdzie? u kogo?


Jeden z moich czytelników, który niedawno napisał mi maila, sprowokował moje intensywne myślenie na pewien nurtujący zapewne nie tylko mnie temat. Zacznę może od cytatu, dzięki któremu moje komórki szarawe zapoczątkowały małą burzę mózgu.

Uwaga cytat:

„…ale z tego, co zdążyłem wyczytać to ludzie już od wczesnych dni zaczynają ćwiczyć i nie mam pojęcia co robić gdyż moi rehabilitanci też nie są wielkimi specjalistami :P …”

Czy rehabilitant jest specjalistą? Czy jak ma napisane mgr przed nazwiskiem, to czy można wierzyć, że będzie się znał na rehabilitacji w mojej dolegliwości? Czy jak widzę osobę z napisem dr przed nazwiskiem, to mam do czynienia z lekarzem?
Drodzy czytelnicy, sprawa ma się następująco:
- mgr – ten skrót niczego nie gwarantuje prócz tego, że ktoś musiał poświęcić 5 lat studiów, aby mieć ten tytuł (jeżeli można tak go nazwać). Według mnie powinny być specjalizacje wprowadzana na poziomie studiów. Tutaj mamy olbrzymi materiał do wchłonięcia. Mgr powinien wiedzieć, w jakim kierunku ruszać kręgosłupem, aby nie bolał. Powinien jednocześni wiedzieć, jaka jest norma ciśnienia tętniczego krwi, ile wynosi pojemność płuc, jaką ilość krwi filtrują nerki w minutę, jak postępować w przewlekłym bólu nowotworowym, powinien wiedzieć, że jak mrowieją palce u rąk, to może to być wina kręgosłupa szyjnego itd. Chcę tutaj zobrazować, jak szeroką wiedzę powinni mieć wszyscy fizjoterapeuci. Jednak tak nie jest.

W myśl zasady: „narząd nieużywany zanika’, śmiem twierdzić, że osoba pracująca na oddziale kardiologicznym raczej nikłe będzie miała pojęcie o rehabilitacji w chorobach nowotworowych. Dlaczego? Ponieważ będzie biegle znała zagadnienia kardiologiczne, co zagwarantowało jej stanowisko i przymus ciągłego powtarzania rzeczy, które czasami stają się rutyną (jak np. pomiar tętna, ciśnienia). Z osobami "nowotworowymi" miała małą styczność.

I wiecie, co? Ja bym się z chęcią oddał takiej osobie w ręce jej własne w przypadku np. rehabilitacji pozawałowej czy innej jakieś. Oddałbym się, ponieważ wiedziałbym, że ona się zna na sprawach związanych z moim serduchem.

Bałbym się iść z tym do osoby, która cały boży rok przykłada elektrody do pleców, nogi, czy biczuje kogoś wodą. A takich osób nie mało w gabinetach szpitalnych. One wszystko wiedzą i chętnie pomogą.

Jakiemu mgr można ufać? Młodemu wyjadaczowi po studiach z pięcioma kursami na koncie? Czy doświadczonemu rehabilitantowi/rehabilitantce, która nie ma kursów zrobionych, nie pracuje metodą, ale styka się od 10 lat z pacjentami i wie, co i jak z nimi.

Ciężka sprawa. Rutyna zabija. Ambicja młodych również. Przykładowo, w jednej klinice, w której miałem przyjemność praktykować, była świeżo postudyjna kobitka. Wiedza duża, nie powiem. Kompetentna. Znała się na rzeczy. Moja koleżanka z tejże kliniki ma doświadczenie 20 letnie z pacjentami. Zna się na rzeczy. Poszło o osobę przewlekle chorą. Otóż, młoda ambitna prowadziła rehabilitację tylko osób ortopedycznych: jakieś ACL, endoprotezy, czasami barki, Achillesa. Polecono jej ćwiczenia z chłopakiem z bardzo ciężką postacią MPD. Odmówiła. Powód: pacjent nie ma dobrych perspektyw. Nie będzie spektakularnego efektu. Więc został przydzielony koleżance, która jak już wspomniałem, lata pracuje w zawodzie.

Fakt, perspektyw nie było za wesołych. Ale idąc tym tokiem rozumowania, to każde przewlekłe schorzenie jak: RZS, SM, ZZSK nie ma sensu rehabilitować, gdyż nie ma efektu. Dalej idąc, na forum fizjoterapeutom.eu czy cóś takiego, Sa… jakaś tam baba, mówi, że nie należy patrzeć na to, że pacjent nie zgina nogi, tylko na to, jaką ma funkcję. No fajnie, ale jak mało zgina w biodrze a idzie, jako tako, to ze sraniem też kłopot będzie miał niemały!!! Funkcję OK., ale jest ich więcej. Rehabilitacja ma być kompleksowa, a UGUL wbrew nowoczesności, jest według mnie najlepszym miejscem do ćwiczeń. Daje mnóstwo możliwości.

Zaczynając zdanie od nieodpowiedniego na jego początku: a więc, mgr fizjoterapii ma to do siebie, że po studiach zna się na wszystkim! Ale prawdziwym specjalistą staje się wtedy, kiedy trafia do szpitala, w któym polecają mu pracować z pacjentami, że tak powiem "jednorodno schorowanymi". To znaczy: w szpitalu kardiologicznym mamy wyśmienitych rehabilitantów, którzy są bardzo dobrze obznajomieni w tematyce zawałów, rozrusznoków itp. itd. W onkologicznych, ortopedycznych i tak dalej według specjalności. Najlepiej trafić na rehabilitanta, który pracuje w zawodzie w dziedzinie, która nas dotyczy. Oczywiście mam bardzo dobrych kolegów, którzy pracują np. na pediatrii a mają olbrzymią wiedzę z zakresu spraw dotyczących kręgosłupa. Ale oni są inni, to jest ich hobby i to widać na pierwszy rzut oka! Im też można zaufać :)

- dr. Co oznaczają te literki? Ano w różnych placówkach różnie są opisywane. Jest dr nad. med. czy cóś takiego. Mamy gwarancję, że rozmawiamy z lekarzem, który skończył 6 letnią szkołę medyczną. Potem są specjalności itp. Ale można spotkać dr i kropkę. I pisze u takiego dr Adam Kowalski np. Czy on jest lekarzem? Nie zawsze! W specjalności nauk o zdrowiu bądź kulturze fizycznej jest możliwość zrobienia takiego tytułu. Zresztą, w każdej dziedzinie można zrobić tytuł dr (praktycznie). Ale jak widzimy w szpitalu osobę w białym kitelku, która ma napisane dr na plakietce i już, to z dużą doza prawdopodobieństwa jest to dr nauk o kulturze fizycznej (mam nadzieję, że dobrze to napisałem, gdyż sam do końca nie jestem pewien). Fachowiec? No niewątpliwie! Dołożył on kolejne 4 lata nauki na ten tytuł. Są to osoby wysoce kompetentne, jednak wiecznie nie mające czasu ;) (oczywiście nie zawsze).

Krótko - fachowcy i już. Można dać im nogą pomachać, nic się nie stanie ! ;D

Tyle jest osób na rehabilitacji, że jak idę tam, to nie wiem komu ufać a komu nie. Z kim rozmawiać? Kto mi pomoże.

Nie zawsze udaje się nam trafić na rehabilitanta, który aktualnie jest oczytany w naszym temacie. Nie miejcie jednak mu tego za złe, ponieważ chcąc być na bieżąco w naszej dziedzinie, należy non stop podnosić "kwalifikację wiedzowe". Zaznaczam - nie chodzi mi tu o kursy!!! Czasami poleciłbym unikać osób, które maja zrobione 5-7 kursów i mówią, że biegle się poruszają we wszystkich tematach dotyczących tych kursów. Dobrze jest, jak rehabilitant ma zrobiony jeden, góra dwa kursy i cały czas nimi pracuje. Wtedy mamy gwarancję, że jest biegły w zakresie owej wiedzy.

A który kurs jest najlepszy dla kolan? Nie wiem. Jest obecnie zbyt wiele tego, sprawa kolana powinna być traktowana indywidualnie. Jedno jest pewne - żaden kurs nie przyspieszy gojenia się blizn wewnątrz stawu, nie przyspieszy przekształcania przeszczepu w tkankę najbardziej zbliżoną do więzadła.

Wyjątek - metoda LARS - czy dobra? Z ostatnich doniesień tak! Ale jak to jest w medycynie - czas pokaże. Trzymam mocno kciuki za tą metodę, gdyż bardzo bym chciał, aby leczenie operacyjne więzadeł przebiegało szybko, dokładnie i z minimalnymi ograniczeniami w życiu naszym.

Pozdrawiam czytelników.




I pamiętajcie, w sieci jest bardzo dużo fachowych informacji. Trzeba tylko dobrze szukać.